Ostatnia tura zapisów na legendarne koszulki Pyrusy - klik

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Feynoord Rotterdam - Lech Poznań czyli I amsterdam:)



Wiele środowisk liczyło na wypad do Holandii, także po losowaniu najgorętszym news'em była wieść o wylosowaniu Feynoordu. Powstawały pierwsze plany na podróż i przygody na miejscu. Później wszystko się tak ułyżoło, że właśnie w Rotterdamie miały się ostatecznie ważyć losy dalszego udziału Lecha w Pucharze. Pojawił się sukces, pojawili się frustraci, którzy chcieli do nas przylepić.

No i się zdziwili, bo bilety tradycyjnie były w miarę dzielone dla osób, które mają coś więcej wspólnego z Lechem niż pochodzenie z tego samego kraju. Jakiś janusz poszedł ze skargą do gazety wybiórczej i byliśmy świadkami małej "afery". Nie ma sensu szerzej komentować.

Wyprawę zaczynamy ok 22 we Wolsztynie. Droga przez Niemcy tradycjnie szybko i nudno. Do czasu gdy przed Hannoverem powitał nas konkretny korek. Autokary stały podobno 3 godziny, my ruszyliśmy przez jakieś wiochy. Nie pamiętam już czy dotarliśmy z powrotem na autostradę dzięki naszemu szóstemu koledze Hołkowi, który nas dzielnie prowadził schowany w gps-ie czy mapie w wersji papierowej, ale o ludzkiej godzinie byliśmy na miejscu. Na miejscu, czyli w Amsterdamie.

Stolica Holandii słynnie z kawiarni, czyli coffe shop'ów. Jako ciekawi świata przybysze ze wschodu postanowiliśmy szybko to sprawdzić. W ten sposób spotkaliśmy o g. 11 bardzo dobrze znaną załogę z busa, którzy także rozpakowanie i inne przyziemne sprawy zostawili na później. W pierwszej kolejności trzeba było sprawdzić co to są te coffe shop'y. Są:)

Po pierwszych toastach na cześć wyjazdu (już nam się podobał) wyruszamy do Rotterdamu. Po drodze zawijamy busa, bo pozbawieni byli jakiejkolwiek mapy, o jakimś Hołku nie wspominając. U nas Krzysiu zafundował nam trochę zwiedzania ulic nad kanałami, co do kierowcy podążającego za nami busa w połączeniu z chmarą rowerzystów nie sprawiło za dużo frajdy.

Później czasem jedziemy czasem pełzamy za sprawą korków. Ostatecznie docieramy szczęśliwie na miejsce zbiórki. Tam za duzo do roboty nie ma. Jest przygotowana dla nas hala, ale możemy do niej swobodnie wchodzic i co najważniejsze, wychodzić. Także w poszukiwaniu pożywienia udajemy się do pobliskiego centrum handlowego. Tam kolejna fala znajomych mordek. Tych mniej znanych także sporo, nawet za sporo. Ale 3000 biletów nie sposób rozdzielić wśród stałych wyjazdowiczów.

Tymczasem zbliżał się czas wymiany voucherów na bilety. Wracamy do auta, idziemy na halę. Tam już bardzo dużo znajomych i dziesiątki relacji z dojazdu do wymiany. Przewija się m.in. liczna grupa Arkowców (ok 100 na meczu) i Pasiaków. Na meczu spotykam oczywiście także Zagłębie i KSZO.

Tylko zanim zacznę opisywać mecz to powstaje problem odcinka z Ahoy’ exhibition and congress center na stadion. Na początku był ścisk w hali i brak efektów wypuszczania ludzi przez miejscowych porządkowych. No to mieliśmy tego efekt, czyli wyjazd na zewnątrz hali. Tam znowu ścisk i po przejściu pod końskimi łbami wbijamy się do autokarów. Na miejscu także nie powitały nas czerwone dywany, ale z perspektywy czasu wydaje się, że tak długo nie czekało się na wejście.

Sam stadion - kozak. Miejscowych trochę było, nie chce mi się oceniać, bo średnio mnie interesują. Trochę śpiewali, trochę się napinali. Kibicowsko lepsi na pewno od austriaków czy szwajcarów, a tym bardziej azerów (w Moskwie nie byłem), ale raczej nic ciekawego.

Nas ok. 3000. Ilość fan ciężko określić, na pewno widoczne płótna wszystkich zgód. Najbardziej wyeksponowane flagi - Poznań, Fanatycy i Lech Poznań. Dostaliśmy kilka sektorów, często poprzedzielanych plexą także nie dało się tego jakoś jednolicie zorganizować. Dlatego od początku było wiadomo, że będzi sektor dla osób od których można się spodziewać, że pojadą ostro z dopingiem. Faktycznie na meczu był to sektor G i spełnił swoją rolę. Nie wiem czy to co zapodawali prowadzący było wszędzie słyszalne, ale nasz sektor dał szansę wszystkim kibicom Lecha na przyłączenie się, a oni z tego często korzystali.

Padła pierwsza bramka dla Lecha, czekaliśmy na drugą. Nie doczekaliśmy się w Rotterdamie, ale gola zobaczyli kibice w La Coruna'ie i to oznaczało tylko jedno - gramy dalej! Jeden z większych sukcesów naszego klubu, radość była, ale czy dzika? Myślę, że z nią poczekamy na finał w Stambule.

Powrót do Amsterdamu to dla załogi naszego auta natychmiastowy sen i w samej stolicy już dużo nie podziałaliśmy. Kolejne dni to m.in. zwiedzanie Amsterdamu z darmowym przewodnikiem (spotkanie o 11.15 przy narodowym pomniku naprzeciwko pałacu królewskiego - polecam) i wizyta na stadionie Ajaxu. W międzyczasie... Wy już wiecie co było w międzyczasie:)

Jeden z lepszych wyjazdów w życiu, już ciężko mi je klasyfikować, bo jak porównać 3 dni w Holandii do finału PP 2004? Dzięki dla towarzyszy podróży i zabawy:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz